poniedziałek, 1 stycznia 2018

One Shot: Homo life

Jak zwykle piątkowy wieczór spędzam w klubie gejowskim przy jednej z głównych ulic.
- To co zwykle. - rzucam do barmana.
- Proszę. - podaję mi szklankę whiskey.
- Dzięki. - odpieram i odwracam się tyłem do baru.
Oglądam tańczących mężczyzn i obściskujące się przy stolikach pary. Jeszcze całkiem niedawno siedziałem tam z moim chłopakiem, lecz skończyło się to równie szybko jak zaczęło. Mój pierwszy facet okazał się bi i od razu, gdy spotkał pewną dziewczynę rzucił mnie. Stwierdził, że to nie było odpowiednie w jego rodzinie. A co do nowej miłości, no cóż... Nie umiem się przełamać. To wszystko jeszcze tak bardzo boli.
- Ej Ty, czarny! - czyjś głos nagle przerywa moje obserwacje.
Odwracam się i w tym momencie wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna rozbija mi o twarz szklankę.
- Pedał... - wytyka mnie palcem.
- Dziwak. Kluby pomylił... - burczę pod nosem, zeskakując ze stołka i kieruję się do toalety.
Obmywam policzek od krwi i opieram się rękoma o blat. Biorę kilka głębokich wdechów, próbując uspokoić nerwy. Z wielką chęcią obiłbym mu tę hetero mordę, jednak zbyt wiele razy sam oberwałem gorzej kiedy próbowałem się bronić.
Dwa lata temu, kiedy cały świat poznał moją orientację przez przypadek podczas jednej z tras koncertowych, zostałem zepchnięty na margines społeczny. Ludzie zaczęli wytykać mnie palcami, rzucając kąśliwe uwagi, dyskryminować w miejscach publicznych czy nawet hejtować zespół na portalach społecznościowych. Do tej pory uczę się jak żyć, bo chociaż mam prawa do nie ukrywania swoich "homo-uczuć", świat tego nie akceptuje. Niestety, nie zawsze można mieć co się chce.

Następnego dnia spotykamy się całym zespołem na próbie.
- Cześć wszystkim! - rzucam, przekraczając próg pomieszczenia.
- O hej Brandon! - woła Alex, odkładając gitarę na stojak.
- Co Ci się stało? - pyta Brennan, wskazując na mój polik.
- Nic takiego. - odpieram, dotykając zranionego miejsca dłonią.
Zupełnie już o tym zapomniałem. Rano, w tym całym pośpiechu to nawet nie zwróciłem uwagi na to jak to wygląda, choć sporo czasu spędziłem przed lustrem, układając włosy.
- Tak, jasne. Jak zwykle. James Brandon Hudson i jego "nic takiego"! - śmieje się Benko.
Kręcę tylko głową i staję przed mikrofonem. Pukam w niego palcem, sprawdzając czy działa i zaczynamy.

Po skończonej próbie wraz z Brennanem zabezpieczamy instrumenty, aby się nie poniszczyły.
- Mogę Ci coś powiedzieć? - pyta chłopak, podchodząc do mnie.
- Jasne. - zgadzam się.
- Kocham Cię, wiesz? - Bren delikatnie muska palcem ranę na moim poliku. - Nie ważne jest jak ktoś wygląda... Ważne jest jaki on jest. Czy jest dobry czy zły... Jakie ma serce... - dotyka miejsca, gdzie mam serce. - Dobre i kochające czy lodowate, bez żadnych uczuć. Ale Ty jesteś idealny, wiesz? - milknie ma chwilę.
Nie wiem co mam powiedzieć. Owszem, wiele razy próbował się do mnie zbliżyć, ale zwykle wymyślałem coś byleby uciec. Strach przed zranieniem zawsze był silniejszy, zagłuszał głos serca.
- Za to tak bardzo Cię kocham, więc proszę, przestań już mnie odpychać. Ranisz tym nas oboje i dobrze o tym wiesz, Brandon. - kontynuuje, chwytając moją dłoń.
Uśmiecham się do niego delikatnie. Ma rację.
- Obiecuję, że więcej nie będę. - oznajmiam po dłuższej chwili ciszy.
Nadszedł czas na bycie szczęśliwym. Przecież każdy człowiek jest inny i zasługuje na miłość.
- Mam nadzieję. - rzuca ze śmiechem i czule mnie całuje.


Kolejnego piątku wychodzimy razem do klubu. Siadamy przy barze i zamawiamy to co zwykle brałem sam. Patrzymy na siebie z miłością, a palce naszych dłoni splatają się. Teraz wiem, że podjąłem dobrą decyzję i chociaż nadal jestem nieco nieufny, wiem, że Bren mnie nie skrzywdzi, bo sam przeżył coś podobnego. Mam nadzieję, że razem stworzymy piękną historię.

---
Szczęśliwego Nowego Roku!
Po rocznej przerwie w końcu nowy One Shot, o którym teraz kilka słów:
Scena w klubie była prologiem do nowego FF, a z wyznaniem epilogiem. W trakcie pisania zabrakło weny, aby ciekawie przeciągnąć historię, więc skrócona została do takiego OS.
Chciałabym też poinformować, że pracuję nad dwoma nowymi projektami - 4 sezonem do "Lil Lightning" i czymś zupełnie nowym o Robbiem Pickerze. Więcej szczegółów wkrótce ;)
Jeszcze raz wszystkiego dobrego w nowym, 2018 roku i do napisania!

sobota, 31 grudnia 2016

One Shot: As long as you love me

Był chłodny październikowy dzień, pomimo iż na niebie świeciło słońce. Nie była to typowa pogoda dla Los Angeles położonego w ciepłej i słonecznej Kalifornii.
Nia ubrała swoje ulubione trampki, narzuciła na ramiona dżinsową kurtkę i wyszła z domu. Udała się do kawiarni, gdzie umówiła się z Brennanem. Musieli poważnie porozmawiać.
Chłopak czekał na nią przy jednym ze stolików.
- Cześć. - przywitał się bez uczuć.
- Hej. - odparła i usiadła naprzeciw niego. - Chciałeś porozmawiać.
- Tak. To dla mnie ważne. Musimy się rozstać. - powiedział, ze stresu memlając w dłoni łańcuszek z krzyżykiem.
Nia spojrzała na niego smutno. Już jej nie kochał... A może to tylko złudzenie... Może tak naprawdę ją kocha...
- Brennan, czemu? - spytała, patrząc mu prosto w oczy.
- To skomplikowane. Menager mi kazał. - odpowiedział ściszonym głosem.
- Co? Wytłumacz mi to, proszę. - chwyciła jego dłoń w swoją.
- Nie mogę, Nia. - zabrał rękę i wstał. - Przepraszam. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa. - ruszył do wyjścia.
Lovelis schowała twarz w dłonie i rozpłakała się.
- Wszystko dobrze, proszę pani? - spytała ją kelnerka.
- Tak, tak. Poproszę rachunek. - odparła i wyciągnęła z torebki portfel. Zapłaciła za Benko, choć ten potraktował ją tak jak potraktował.
Wróciła do domu dopiero późnym wieczorem. Musiała wszystko sobie przemyśleć, a ławka a parku była do tego najlepsza.

Kolejne dni, tygodnie, lata...
Kolejny chłodny październik. Chłodny jak uczucia Nii. Pomimo tego iż miała przy sobie małego Benko, o którym chłopak nawet nie wiedział.
Lovelis poszła odprowadzić synka do przedszkola, gdy nagle spotkała jego. Wpadli na siebie przypadkiem, jak 8 lat temu na Warped Tour.
- O, hej. - przywitał się z nią, a na jego twarzy widniał smutek. Jego pierwsza myśl była błędna.
- Hej. Ile to lat... - westchnęła i przyciągnęła bliżej synka. - Matt, nie bądź niemiły i powiedz "dzień dobry". - szepnęła.
- Dzien dobly. - wybełkotał i uśmiechnął się, ukazując szczerby między zębami.
- Dzień dobry. - odparł chłopak. - Fajną masz mamę, wiesz... - zaczął.
- Ale nie mam taty... - mały zrobił smutną minę. - Chces nim zostac? - spytał, a serce Nii zabiło szybciej. Brennan był jego ojcem.
- No nie wiem... Nie wiem, czy twoja mama będzie tego chciała. - odpowiedział, spoglądając na dawną miłość. Nigdy nie przestał jej kochać.
- Brennan, a możesz? - zapytała, myśląc o jego słowach sprzed lat.
- Sprzeciwiłem się mu i zacząłem Cię szukać. Musiałem Cię odnaleźć. - wyjaśnił.
- Tak długo jak mnie kochasz... Tak długo mnie szukałeś... Oh, Bren... - podniosła na niego wzrok. - Damy sobie drugą szansę?
- Tak. Chcę spróbować. - przyciągnął ją do siebie i czule pocałował.
- Musisz tylko coś wiedzieć. Matt to twój syn. - wyznała, a następnie wyjaśniła to dziecku. Przez ostatnie prawie 6 lat ukrywała to. Jednak wszystko dobrze się ułożyło.

-----------------------------------------
Witam serdecznie w ten oto Sylwestrowy wieczór.
Myślę, że należy się Wam wyjaśnienie.
Dawno mnie nie było, to prawda. Ostatnio coraz rzadziej piszę One Shoty, częściej wieloczęściowe historie na kolejne blogi, a jeśli coś napiszę to zwykle nie jest to o R5. Nadal lubię ten zespół, jednak nie umiem już o nich pisać.
Nazwa bloga zostaje taka sama, bo strasznie się do niej przywiązałam. Nie wiem jednak kiedy, o kim i o czym będzie kolejny OS.
Nie zanudzając,
przesyłam najserdeczniejsze życzenia zdrowia, szczęścia, miłości, weny i czego tylko zapragniecie w nadchodzącym Nowym 2017 Roku.
XOXO
Wiki R5er

niedziela, 3 lipca 2016

One Shot: Bez Ciebie

Lipiec 2016
- Kocham Cię. - szeptam ukochanemu do ucha, gdy leżymy na kanapie w tourbusie.
Brennan obraca się twarzą do mnie i całuje czułe w usta.
- Ja Ciebie. - również szepta, gdyż nasz związek to tajemnica.
Gdy moja siostra wchodzi do tourbusa, szybko się od siebie odsuwamy.
- Brandon... - zaczyna, przeciągając końcówki. Zawsze to robi, gdy coś ode mnie chce. - Pójdziesz kupić coś do jedzenia? - pyta.
- Okay, okay. - wstaję z kanapy, ubieram trampki i idę do wyjścia. Benko rusza za mną. Staramy się spędzać ze sobą każdą wolną chwilę.

Pierwszy wywiad w tej trasie. Savannah wyjawia wszystkim, że jestem gejem. Czuję się okropnie.
- O cholera. - klnę pod nosem. - Zauważyła. - uderzam ze wściekłością policzek Brennana.
- To nie moja wina! - podnosi ręce w obronnym geście. - Grunt, że nie wie o nas. - dodaje i dotyka mojego policzka.
- Daj spokój. Świat bez Ciebie był lepszy. - odpycham go i odwracam się tyłem.
- Kochanie, to nie koniec świata. - chłopak szepta mi do ucha i obejmuje w pasie. Splatam nasze palce i odchylam głowę, by na niego spojrzeć.
- Przepraszam. - całuję jego usta. - Za Tobą skarbie w ogień mogę skoczyć.
- Ja za Tobą. - odpowiada i przytula mnie mocniej.
Czuję zapach jego perfum i znów nie mogę się opanować. Ciągnę go za rękę do łazienki w tourbusie i zakluczam za nami drzwi. Zdejmuję z niego rzeczy, jednocześnie całując go z pożądaniem. Bren pozbywa się moich rzeczy i wpycha mnie do kabiny prysznicowej. Chwytam go za pośladki i przyciągam do siebie. Muskam wargami jego szyję i ramię, a on mruczy uroczo. 
- Kocham Cię. - szeptam i wpijam się w jego usta.
To nie pierwszy raz, gdy kochamy się po kryjomu. Uwielbiam jego włosy, ciało, głos... Uwielbiam go całego.
Po wszystkim udajemy się jakby nic na występ. Alex i Eian, nasi pozostali muzycy, patrzą na nas podejrzliwie. Nie mija chwila, gdy jakiś fotoreporter robi wokół mnie i Brennna aferę. Wykrzykuje, że my jesteśmy razem, a co za tym idzie obraża nas. Zauważam w oczach ukochanego łzy. Ściska mocno moją dłoń i szepcze na ucho.
- Ja nie dam rady, Brandon. Przepraszam. - puszcza moją rękę, odwraca się zerkając na mnie ostatni raz i rzuca się biegiem w kierunku tourbusa. Serce mi pęka, gdy widzę jak cierpi.
- Idę po niego. Bez perkusisty nie zagramy. - oznajmiam i odchodzę.
Pukam lekko do drzwi łazienki w busie i wołam czule.
- Bren, bez Ciebie nie zagramy. Chodź do nas... Kochanie, proszę... - głos mi się łamie.
Po kilku minutach, gdy nie otrzymuję żadnej odpowiedzi, naciskam klamkę i jak się okazuje drzwi nie są zamknięte. Wchodzę do pomieszczenia i pierwsze co zauważam to Brennan leżący na podłodze, w kałuży krwi, z żyletką w dłoni.
- Bren! - krzyczę i delikatnie nim potrząsam. Zero reakcji. Próbuję jeszcze raz i gdy znów nic się nie zmienia, wzywam pogotowie. - Bren... - szeptam i głaskam go po głowie. Łzy same cisną mi się do oczu, pozwalam im swobodnie spływać.

Lekarz przybywa kwadrans później i stwierdza zgon. Zabierają ciało Brennana do kostnicy, a ja zostaję wśród jego krwi w łazience. Siedzę w bezruchu z zaschniętą krwią na rękach. Nic nie jestem w stanie zrobić, nic. Kładę się na zimne kafelki i daję upust emocjom.


Sierpień 2016
Mija miesiąc, a ja nadal cierpię. Często wyobrażam sobie, że Brennan jest przy mnie.
- Brandon, musisz coś zjeść. - mówi stanowczo moja siostra. - Od miesiąca prawie nic nie jesz... Martwimy się. - dodaje i siada obok mnie.
Znów jesteśmy w naszym domu, trasy nie skończyliśmy ze względu na śmierć perkusisty. Alex i Eian mieszkają  nami, by choć trochę podnieść mnie na duchu.
- Nie chcę. Bez niego wszystko jest takie szare i nijakie. - odburkuję i idę do swojego pokoju. Zamykam się tam i ze zdjęciem Brena, kładę się na łóżku. - Bez Ciebie nic nie jest takie samo. Bez Ciebie mój świat nie istnieje. Bez Ciebie nie chcę żyć. - mówię, dławiąc się własnymi łzami.
Wstaję i wyjmuję z szuflady nożyk do papieru i tym podobnych. Przeciągam nim po ręce, aż krew kapie na podłogę. Powtarzam tę czynność aż do utraty przytomności. Raz, dwa, trzy... Moje serce przestaje bić i dołączam do Brennana. Skoro na ziemi nasza miłość była niemożliwa, tam w wieczności mamy szansę na wspólną przyszłość.

--------------
Witam serdecznie po tak długiej przerwie!
OS znów o członkach The Heirs (który przyjaźni się z R5, więc nawet pasuje to tytułu bloga) - tym razem w rolach głównych Brandon i Brennan.
Jeśli lubicie tych bohaterów i chcecie więcej - zapraszam na:
or
Pozdrowionka :) Udanych wakacji!

piątek, 11 marca 2016

One Shot: Ogniste pragnienie

- Alex, już starczy! – Savannah śmieje się, gdy łaskoczę ją na kanapie w domu jej rodziców ~ domu szanownego państwa Hudson.
- No dobra. – przestaję i siadam obok dziewczyny. Odgarniam jej włosy i szepczę na ucho. – Lubię jak się złościsz. Wtedy tak uroczo marszczysz nosek.
- Dzięki. – uśmiecha się, wyraźnie zawstydzona.
Savannah poznałem jakiś czas temu. Razem z bratem Brandonem szukali drugiego gitarzysty, więc się zgłosiłem. Od maleńkiego lubiłem grać na gitarze, a przed przyłączeniem się do The Heirs, miałem nawet swój zespół ~ The New Fortune. Nagraliśmy tylko cztery utwory i kilka coverów, ale to jeszcze nie było to. Dopiero, gdy Brandon przyjął mnie do zespołu, moje marzenia zaczęły się spełniać. Kontrakt, płyta, teledyski, trasa… I najważniejsze ~ nowi, lecz prawdziwi przyjaciele.
- Idziemy coś zjeść? – proponuje dziewczyna.
- Tak. – odpowiadam, a Sav chwyta mnie za rękę i ciągnie do kuchni.
- Mam ochotę na tosty… A Ty? – pyta, jednocześnie zaglądając do lodówki.
- Ja w sumie też. – siadam przy stole i patrzę jak Savannah szykuje posiłek.
Sav jest po prostu idealna. Ma spojrzenie anioła, figurę modelki i takie usta… Aż chce się ją mieć. Tylko na wyłączność.  Od dawna potajemnie się w niej podkochuje, lecz nie mam odwagi się do tego przyznać. Nie chciałbym zniszczyć naszej przyjaźni, ani być zmuszonym do opuszczenia The Heirs.
- Proszę. – podsuwa mi pod nos talerz. – Smacznego. – dodaje i siada naprzeciwko.
- Dziękuję i wzajemnie. – uśmiecham się do niej serdecznie.
Posiłek spożywamy w ciszy. Tylko od czasu do czasu wymieniamy spojrzenia.
- Cześć wszystkim! – Brandon nagle wchodzi do kuchni.
- Cześć. – witam się z nim.
- O Brandon, kupiłeś mi te ciasta? – odzywa się z pełną buzią Sav.
- Tak, kupiłem. - kładzie zakupy na stole, przysuwa sobie krzesło i siada. - A Ty znów u nas, Alex?
- Jak widać. - wyciągam rękę, by złapać dłoń dziewczyny. - Savannah prosiła mnie o pomoc. Chciała bym umył okna w jej pokoju. - wymyślam na miejscu.
- Muszę już iść. - Sav gwałtownie wstaje od stołu i wychodzi.
- Dziwne... - komentuje Brandon. - A teraz tak szczerze, podoba Ci się moja siostra, co? - patrzy mi prosto w oczy.
Czuję na sobie presję jak przy naszym pierwszym spotkaniu. Nie jestem pewien czy powinienem mówić mu prawdę, bo jakby to zabrzmiało? 'Tak, podoba mi się i to cholernie, że aż mam ochotę ją przelecieć' ? To totalnie odpada.
- Troszkę. - mówię nieśmiało. - A może wcale. - dodaje niepewniej.
- To dobrze, bo mam już plan jak zeswatać ją z jej byłym. Pomyślałem, że... - nawijał, ale ja go nie słuchałem.
Sam fakt, że Brandon chce by Sav wróciła do tego całego Rylanda Lyncha, zabolał mnie. Ona jest taka atrakcyjna, taka wyjątkowa... Pragnienie, by posiadać ją na zawsze, tylko dla siebie, jest silniejsze ode mnie. Za każdym razem, gdy ją widzę, gdy o niej myślę, gdy o niej słyszę, zaczynam fantazjować. Seks w lesie, w samolocie, pod wodą, w płomieniach... Wszystkie opcje kuszące, a ta ostatnia najbardziej. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam, ile jeszcze będę dusić w sobie to ogniste pragnienie... Wiem, że być może kiedyś mi się uda zdobyć ukochaną.

Walczę sam ze sobą. Iść do Sav czy nie? Dać się ponieść czy panować nad sobą? I tak dalej, i tak dalej.
Mija kilka dni i w końcu decyduję się na odważny krok. Wsiadam do auta i jadę do Hudsonów. Pukam do drzwi i, gdy dziewczyna otwiera drzwi, chwytam ją za rękę i prowadzę do samochodu.
- Mam niespodziankę. - rzucam, kiedy jedziemy już leśną dróżką, kilka kilometrów za Los Angeles.
- Zdradzisz jaką? - Savannah zalotnie trzepocze rzęsami.
- Dowiesz się w swoim czasie. - odpowiadam i skupiam się na drodze.
Po ponad trzy godzinnej podróży, zatrzymuję auto przed drewnianą chatką, stojącą wśród sosnowego boru. Otaczająca nas przyroda jest cudowna. Taka spokojna, tajemnicza...
- Jesteśmy. - otwieram drzwi i wysiadam z pojazdu.
- Ale tu fajnie. - zachwyca się Hudson.
- Chodź, pokażę Ci coś jeszcze. - ruszam do chatki, a dziewczyna za mną.
W czasie, gdy Sav jest zajęta podziwianiem tego miejsca, ja rozlewam benzynę.
- Tu jest niesamowicie! Dziękuję, że mnie tu zabrałeś! - składa na moim policzku całusa.
- A teraz będzie jeszcze bardziej. - muskam jej usta swoimi i pcham ją na łóżko.
Całuję ją coraz namiętniej, coraz szybciej pozbywam się naszych ubrań. Savannah początkowo wyrywa się i krzyczy, ale z czasem, gdy widzi, że nic to nie da, odpuszcza i pozwala mi na wszystko. Zaczynam się z nią zabawiać ~ delikatnie i powoli. Jest mi mało, więc staje się coraz ostrzejszy i namiętniejszy. Przestaję panować nad sobą, tracę kontrolę. Szybko chwytam zapałkę, odpalam ją i rzucam w kąt. Widzę mały płomień, który dzięki benzynie staje się coraz większy.
- Wiesz co było moim pragnieniem? - pytam jej.
- Nie. - mówi słabo.
- Zrobić to z Tobą w ogniu i sprawić byś była moją na wieczność. - muskam jej usta i wracam do poprzedniego zajęcia.
Słyszę trzask ognia, który jest coraz bliżej łóżka. Płomienie zaczynają dotykać mojego ciała. Składam na ustach dziewczyny ostatni pocałunek.
- Wiedz, że Bóg nie wybaczy Ci tego. - słyszę jak ukochana szepce mi do ucha.
Spoglądam ostatni raz na pomieszczenie i na nią. Zamykam oczy i pozwalam by ogień strawił nasze ciała, byśmy zostali szczątkami wśród zgliszczy chaty, byśmy byli razem na wieczność.

----------------------------
Witajcie serdecznie!
Wiem, wiem... Pewnie głowicie się czemu One Shot nie jest o R5 (ani Rylandzie - choć pojawia się jedna wzmianka o nim) i kim jest Alex?
Już tłumaczę. Wczoraj późnym wieczorem przyszedł mi do głowy pomysł, by zrobić inną wersję 'Sex On Fire' - dłuższą, z innymi bohaterami, ale nieco podobną fabułą. A nasz główny bohater - Alex (Flagstad) - to gitarzysta w The Heirs (możecie sprawdzić na ich stronie). Pomyślałam, że przydałoby się jakieś opowiadanie z kimś innym - tak dla odmiany.
Dodam też (byście nie myśleli, że tak szybko zmieniam zdanie), że nadal wolę Ryvannah (Ryland + Savannah), a parring z tego OS został zainspirowany różnymi zasłyszanymi plotkami (i chciałam coś udowodnić Rikeroholic - jednak potrafię pisać o Sav i Alexie!).
I jeszcze jedna informacja - od niedawna jest tu nowy wygląd. Piszcie Ci się Wam podoba.
Pozdrawiam i do napisania <3
A tu zdjęcie Alexa, jeśli chcecie go zobaczyć...

piątek, 29 stycznia 2016

Summer lovers - One Shot

Był ciepły lipcowy wieczór. Słońce chyliło się ku zachodowi, ludzie zbierali się w klubach na imprezy, grillowali i robili setki innych wakacyjnych czynności. Ale nie oni...
On  ~ dwudziestodwuletni, wysoki, przystojny, wysportowany i utalentowany mężczyzna. Ostatnim czasem żyje tylko odliczaniem do rozprawy rozwodowej.
Ona ~ dwudziestoletnia ślicznotka z kłopotami w małżeństwie. Mimo starań mąż chce ją opuścić.

- Mam już dość! Nie będziecie mi mówić co mam zrobić! Chcę choć na chwilę odpocząć! - krzyki młodego Lyncha słychać było aż na drugim końcu miasta. - Wychodzę! I nie wiem kiedy wrócę! - z trzaskiem opuścił dom matki.
Wściekły ruszył na plażę. Chciał odreagować, zapomnieć, ale ciągle ktoś mu to utrudniał.  Usiadł na piasku.
- Nienawidzę jej... Nienawidzę... - powtarzał w kółko.
- Można się przysiąść? - usłyszał damski głos.
Podniósł głowę i zobaczył szczupłą kobietę. Blond włosy z czerwonymi pasemkami miała związane w luźny warkocz. Długa, kremowa sukienka sięgająca do kostek idealnie podkreślała jej karnację. Kapelusz na jej głowie pasował do plażowej torby, przewieszonej na ramieniu. Na nosie miała okulary słoneczne, więc nie widział jej oczu. A jednak dziewczyna go urzekła.
- Pewnie. - odrzekł odrywając od niej wzrok. Spojrzał przed siebie, w ocean.
- Jestem Ann. - wyciągnęła do mnie rękę.
- A ja... - zastanowił się czy powiedzieć swoje prawdziwe imię. Nie znał tej kobiety i nie wiedział czy nie jest jakąś psychofanką. - Ryland. - odważył się. Nie skłamał.
- Miło Cię poznać. - posłała mu promienny uśmiech. - Chcesz się przejść? Może do jakiegoś klubu? Na drinka? - zaproponowała.
- Chętnie. - Lynch podniósł się i pomógł wstać nowej koleżance.

Weszli do jednego z tych słynnych w L.A. klubów przy plaży. Usiedli przy barze i zamówili po drinku.
- Opowiedz coś o sobie. - poprosiła.
- Mam dwadzieścia dwa lata. We wrześniu mam rozprawę rozwodową. - wyznał. - Teraz Ty.
- Dwadzieścia lat. Mąż wyprowadził się z domu i zażądał rozwodu. - mówiła tak jakby nic jej to nie obchodziło.
- Widzę, że mamy podobną sytuację... - westchnął. - Może będziemy się kumplować, dawać sobie rady...
- No wiesz... - upiła łyk napoju. - To całkiem dobry pomysł. Pod warunkiem, że nikt się nie dowie. Wiesz... Nie chcę wywoływać afery przed rozwodem.
- Okay. Odpowiada mi taka umowa. - uścisnęli sobie dłoń i wznieśli toast za nową przyjaźń.

Po pięciu kolejnych drinkach wyszli do toalety. Nie w takim celu jak większość...
Ryland uważnie zamknął drzwi od męskiej toalety i oparł Ann o ścianę. Zaczęli się całować ~ z pożądaniem, namiętnością, bez opamiętania. Chłopak szybkim ruchem pozbył się jej sukienki, a ona jego koszulki. Rozbierali się jednocześnie wymieniając gorące pocałunki. Gdy zostali całkiem nadzy, posadził ją na umywalkę, gdzie kontynuowali. Było szybko, namiętnie... Zupełnie inaczej niż bywało w ich małżeństwach. Po wszystkim zaczęli się ubierać w ekspresowym tempie.
- Przepraszam. To nie powinno się wydarzyć. - wysapała Ann, ale Ry jej nie słuchał.
Zainteresował się czymś innym. Na prawej łopatce miała wytatuowane dwa serca. W jednym literkę R, a w drugim... S. Wydawało mu się, że gdzieś już go widział. Ah tak. Jego żona ma taki. Przed oczyma zobaczył wszystkie najważniejsze momenty z Savannah. To jak się poznali, zaręczyli, wzięli ślub... Aż do kłótni.
Już miał się spytać Ann o tatuaż, ale dziewczyna otworzyła drzwi i wyszła.
- To chyba tylko zwykły przypadek... - mruknął pod nosem i wyszedł za nią, ale nie poruszył tematu tatuażu.

Lato mijało, a Ryland i Ann spotykali się potajemnie. Wszystko układało się znakomicie. Seks bez zobowiązań, pogaduszki, ale nic więcej.

Dzień przed rozprawą rozwodową Rylanda spotkali się w wynajętym przez Ann apartamencie. Siedzieli w jacuzzi, rozmawiali i popijali czerwone wino.
- Nie wierzę, że jutro będę wolny... - westchnął Lynch.
- Ja też nie wierzę... - dziewczyna uśmiechnęła się. - Przynajmniej bez obaw będziesz mógł się ze mną spotykać...
- Ty myślisz, że będę się z Tobą spotykał? To był tylko wakacyjny romans! - Ry poderwał się i wyskoczył z jacuzzi. - Tylko. - powtórzył i zaczął się ubierać. - Zmieniłem zdanie. Chcę odzyskać żonę. - dodał pospiesznie.
- Chcesz odzyskać żonę po tym co jej zrobiłeś? - spytała jakby z wyrzutem. - Po tych wszystkich upojnych nocach, wieczornych pogaduszkach... Ty chcesz ją odzyskać? Byłeś niewierny! Ona Ci nie wybaczy! Ona nie wróci! - krzyczała. - Mam tego dość. - wyszła z jacuzzi, ubrała sukienkę, rzuciła na ziemię blond perukę i wyszła.

Tak oto zakończyła się historia tych wakacyjnych kochanków... Ale czy przypadkiem nie łączyło ich coś więcej?
...
Owszem. Rylanda i Ann łączyło coś więcej niż wakacyjny romans. I nadal łączy...

10:00, sala rozpraw
- Wysoki sądzie, nie zgadzam się z zarzuconymi mi winami. Byłam wierna, opiekuńcza... A cała kłótnia to był zwykły spór małżeństwa o dziecko. - oznajmiła Savannah. Była jeszcze piękniejsza niż przy naszym ostatnim spotkaniu. - Natomiast Ryland tuż po kłótni znalazł inną kobietę. Niejaką Ann.
- Skąd o niej wiesz!? - Ry poderwał się z miejsca. - Skąd!?
- Bo... To byłam ja. Chciałam sprawdzić czy nadal Ci zależy... Przekonałam się, że dopiero w sytuacji, gdy miałeś zostać sam, zatęskniłeś za mną. - łzy spływały po jej policzkach.
- Ależ Savannah... To nie tak... - podszedł do niej na kolanach. - Kocham Cię. A to wszystko co się wydarzyło... Słabość wzięła górę nad rozumem. Przepraszam...
Rozprawa toczyła się jeszcze długo. On przepraszał, ona była uparta, a sędzi nikt nie słuchał. Czy w końcu się pogodzili?

6 lat później
- Ryland! Nie tak mocno! - krzyczała z radością Savannah, gdy jej mąż bujał ją na ogrodowej huśtawce.
- Nic Ci się nie stanie. Jestem obok. - zapewnił ją.
- Tata! - bliźniaki, które urodziły się pięć lat temu, przybiegły i przytuliły się do niego.
- Moje aniołki. - ucałował je w głowy.
Posadził jedno na kolana do Sav, a z drugim usiadł obok. Przytulił żonę i dzieci.
- Cieszę się, że jednak ze mną zostałaś. - pocałował ją w policzek. - I że dałaś mi taki skarb.

----------------------------------
Witajcie!
Przerwa była długa, ale jakość tego OS wam to wynagradza (bynajmniej tak mi się wydaje).
Piszcie swoje opinie w komentarzach i polecajcie jeśli się podoba (bo po takim czasie to nie wiem czy ktoś jeszcze czyta).
Pozdrawiam i do napisania <3
P.S. Jeśli lubicie Ryvannah to zapraszam na: http://fall-back-in-love.blogspot.com.

sobota, 12 września 2015

One Shot: Poznałam bliżej mojego idola i… czar prysł.

Opowiadanie powstało na potrzeby pracy domowej
z języka polskiego. Otrzymałam za nie 5.
Miłego czytania!

Po koncercie mojego ulubionego zespołu R5, główny wokalista Ross Lynch zszedł ze sceny i złapał mnie za rękę.
- Pójdziesz ze mną na kolację? – zapytał.
- Yyy… - nie zdążyłam odpowiedzieć, bo usłyszałam mój budzik.

- A więc to był tylko sen. - westchnęłam.
Wzięłam do ręki mój telefon. Z wyświetlacza uśmiechał się do mnie przystojny, dziewiętnastoletni blondyn.
- Dzień dobry kochanie. Niedługo naprawdę się spotkamy. – powiedziałam i ucałowałam Rossa na ekranie. – Twoje włosy na pewno są mięciutkie jak sierść szczeniaczka. – dodałam i uśmiechnęłam się na samą myśl, że koncert jest już dziś.
Pospiesznie wstałam z łóżka, włączyłam muzykę i zaczęłam wybierać ubrania na ten wyjątkowy dzień. Ross najczęściej ubiera koszulę, dżinsy i trampki, więc i ja zdecydowałam się ubrać podobny zestaw.

            Po około dwóch godzinach znalazłam się na dworcu PKP, gdzie czekałam na pociąg do Warszawy. Mimo, że czekały na mnie prawie cztery godziny podróży w ogóle się nie przejmowałam ~ przecież Ross wraz z zespołem przyjeżdża tu z samego Los Angeles. Zawsze w wywiadach powtarzają, że najbardziej na świecie kochają swoich fanów, których nazywają R5ers lub R5Family.

            Dzieciństwo Rossa nie należało do wesołych. Był czwartym z piątki dzieci Marka i Stormie. Jak to zazwyczaj w takich dużych rodzinach bywa, nie wystarczało im pieniędzy, więc mieszkali w siedem osób na dwóch pokojach, nosili używaną odzież i nie mogli sobie pozwolić na zbyt wiele wydatków. Jednak Ross się nie załamał. Razem z rodzeństwem założył zespół i zaczęli koncertować. Najpierw w piwnicy dla najbliższej rodziny, a później dla sąsiadów i znajomych za jednego dolara. Kariera Rossa nabrała tępa dopiero, gdy otrzymał rolę w serialu młodzieżowym Austin i Ally. Od tego czasu wszystko się zmieniło. Nie mieli już problemów finansowych, zaczęli żyć w luksusie, ale on nadal pozostał tym samym miłym, grzecznym chłopakiem z Littleton.

            Zajęłam miejsce w moim przedziale. Kiedy podniosłam ręce, żeby położyć bagaż na półkę odezwała się do mnie jakaś dziewczyna.
- Ty też jesteś R5ers? – spytała z radością w głosie.
- Tak. – odpowiedziałam.
Pewnie rozpoznała mnie po charakterystycznej dla naszego fandomu różowo-czarnej bransoletce.
- To super. – dodała entuzjastycznie. – Olga. – wyciągnęła do mnie rękę.
- Wiktoria. – uścisnęłam jej dłoń i uśmiechnęłam się serdecznie.
- Uwielbiam R5… - zaczęła. – A najbardziej Rossa. Jest taki słodziutki. Te jego czekoladowe oczka, wysportowane ciało... Jest moim bogiem. – rozmarzyła się.
- Przy tym ma wyjątkowo dobre serce. Odwiedza chore dzieci w szpitalach, przekazuje pieniądze na cele charytatywne… I jest tak bardzo zżyty z mamą, że gdziekolwiek jedzie, zabiera ją ze sobą. Gdyby chłopacy z mojej klasy też tacy byli świat byłby piękniejszy. – wtrąciłam.
- Racja, ale ideał jej tylko jeden. – zaśmiała się moja nowopoznana znajoma.

            Byłam tak zajęta rozmową, że nawet nie zauważyłam jak znalazłyśmy się na miejscu. Od razu poszłyśmy do klubu, w którym miał odbyć się koncert. Z podekscytowaniem oczekiwałam występu.

            Kiedy kurtyna opadła i zespół wyszedł na scenę, zauważyłam  coś, co mi się nie spodobało. Ross wyglądał wyjątkowo niechlujnie. Koszulę miał rozpiętą na trzy czwarte wysokości, a jego spodnie były brudne i poszarpane. Włosy sterczały mu na wszystkie strony, a na jego nieskazitelnej jak dotąd twarzy widniało pełno krostów i zaczerwienień.
- Witajcie Miami! – wybełkotał i chwiejnym krokiem zszedł z ustawionej na środku sceny rampy. – We staying all night… - zaczął śpiewać jeden z hitów zespołu i tańczyć w nieco nieprzyzwoity sposób. – Giving me faith I gonna testify… - przeżegnał się stojąc na krawędzi sceny.
- Jaki on religijny. Nawet na koncercie się modli. – szepnęła osoba stojąca obok mnie.
Po chwili Ross stracił równowagę, noga mu się omsknęła i spadł ze sceny, wykrzykując niecenzuralne słowa. Matki zasłoniły swoim dzieciom uszy.
„Każdemu zdarza się przeklnąć w takiej sytuacji. To go jeszcze nie skreśla.” tłumaczyłam sobie i czekałam aż koncert zostanie wznowiony.
Na szczęście mojemu idolowi nic się nie stało i dalej bawiliśmy się bez zakłóceń.

            Potem nadszedł czas, by artyści rozdali autografy. Rydel ~ jedyna dziewczyna w zespole, uśmiechała się do wszystkich życzliwie, za to Ross siedział z nadąsaną miną, jakby był tu za karę. Machnął kilka podpisów, po czym wyszedł bez słowa.
- Jak ja nie cierpię małych R5ers. – mruknął pod nosem i zapalił papierosa.
- Ross, znów palisz!? – krzyknęła jego mama, która przez cały ten czas była za kulisami.
- A co? Nie można? – odpowiedział ze złością. – Przynieś mi wodę. Tylko z lodem. Głowa mnie boli. – dorzucił.
- Gdybyś tyle nie pił, to by Cię nie bolała. – odpowiedziała sarkastycznie kobieta, ale mimo to poszła wykonać polecenie.
Gdy to usłyszałam nie wiedziałam co myśleć. Poznałam go bliżej i okazało się, że wcale nie jest taki idealny za jakiego wszyscy go uważają. Lynch to kolejna kapryśna gwiazdka, która pije, pali, a na dodatek nie szanuje nawet własnej matki.

            Wsiadłam do powrotnego pociągu z popsutym humorem. Włączyłam Internet w telefonie, żeby sprawdzić co inni twierdzą o minionym koncercie. Wszędzie było pełno negatywnych komentarzy na temat Rossa. Zrobiło mi się go żal. W tym momencie przypomniałam sobie zdanie, które często powtarzał: Urodziłem się po to, by popełniać błędy, a nie być idealnym. Zrozumiałam znacznie więcej, niż się spodziewałam. Każdy ma prawo zrobić coś nie tak, źle się poczuć lub po prostu mieć gorszy dzień. Może tak było właśnie w jego przypadku? Tego się nie dowiem. Owszem, czar prysł, ale teraz już wiem, że Ross jest takim samym człowiekiem jak my wszyscy tylko, że sławnym. Wierzę, że ze wsparciem kochających go osób, uda mu się porzucić szkodliwe nawyki i odzyskać dobrą opinię.

środa, 5 sierpnia 2015

Wschodząca gwiazda - One Shot

W  Los Angeles był kolejny deszczowy dzień. Ross Lynch znany z R5 siedział właśnie na castingu. Miał pomóc reżyserom w wyborze jego partnerki filmowej. Był bardzo surowy. Odrzucał kandydatki za to, że miały krzywe zęby lub były zbyt pewne siebie. W pewnym momencie do sali weszła młoda dziewczyna. Była cała mokra, miała posklejane włosy i rozmyty cały makijaż.
- Jak się nazywasz? - spytał znudzony Ross.
- Courtney Eaton. - odparła trzęsąc się z zimna.
- Czym zajmowałaś się wcześniej? - tym razem zapytał się jeden z reżyserów.
- Byłam modelką, ale zrezygnowałam z tego dla aktorstwa. Niestety nie powiodło mi się i muszę mieszkać kątem u znajomej. Ma...
- Nie interesuje nas Twoja żałosna historia. - przerwał jej Lynch.
- Ale... - chciała coś jeszcze powiedzieć, ale blondyn jej na to nie pozwolił.
- Następna! - krzyknął, a nieszczęśliwa Court opuściła salę przesłuchań.
- Następnej nie ma. - oznajmił drugi reżyser.
- Czyli mogę iść? - spytał z nadzieją chłopak.
- Tak, ale musisz przyjść tu jutro rano. Zrobimy drugi casting.
- Okay. - Ross ruszył do wyjścia z budynku. W drzwiach spotkał Courtney. - Na co czekasz? - był oschły.
- Na koleżankę. - była równie oschła. - A Ty na co czekasz littletońska świnio?
- Coś Ty powiedziała!? - wściekł się.
- Pytałam na co czekasz littletońska świnio... - cofnęła się nieco przerażona.
- Jak śmiesz mnie tak nazywać!? - uderzył ją z całej siły  otwartą dłonią w lewy policzek.
- A Ty jak śmiesz bić dziewczynę!? - łzy spływały po jej twarzy. - Jesteś okropny! - krzyknęła i uciekła nie czekając aż Sav po nią przyjedzie. Po drodze powiadomiła Hudson, że już wraca i nie musi po nią przyjeżdżać.

~*~

Następnego dnia, Ross od samego ranka ponownie siedział na castingu. Nadal odrzucał wszystkie dziewczyny.
- Ta ma krzywe zęby, a ta w okularach jest brzydka... - komentował Lynch.
- Następna! - ciągle powtarzali reżyserowie na zmianę.
Ostatnią kandydatką była Courtney.
- Znowu Ty!? - zapytał wściekły blondyn i wstał od stolika. Podszedł do przerażonej dziewczyny.
- Co ja Ci zrobiłam, że mnie tak nienawidzisz? - spytała wystraszona.
- Po prostu za to, że tu jesteś. - odparł ze sztucznym uśmieszkiem.
- A co Ci najbardziej we mnie nie pasuje blond lalusiu?
- To, że jesteś taka chamska i bezczelna.
- Tylko to?
- Tylko.
- No proszę... Burak z Littleton uważa się za kogoś najważniejszego tutaj, lepszego od innych. - zakpiła z niego. - A tak naprawdę nie jesteś nic warty. - dodała. W tym momencie Ross uderzył ją tak jak ostatnio tyle, że w prawy policzek. Jednak tym razem Court nie została dłużna. Lynch pchnął ją na ścianę i zaczął podduszać. Eaton próbowała go odepchnąć, ale nie miała wystarczająco dużo siły.
- Bierzemy ją! - oznajmili w tym samym momencie reżyserzy. Ross puścił dziewczynę i odwrócił się w ich stronę.
- Składam sprzeciw! - walnął ręką w stół tak mocno, że aż zasyczał z bólu.
- Uspokój się. - Courtney podeszła do niego. - Pokaż rękę. - zarządziła, a on niechętnie to zrobił. Obejrzała rękę dokładnie. - zaraz przestanie boleć. - powiadomiła go i ucałowała bolące go miejsce. Wszyscy byli w szoku, a najbardziej sam Lynch. Nie spodziewał się tego po tym jak ją potraktował...

~*~

Rankiem, kolejnego deszczowego dnia w Los Angeles, Courtney szykowała się do pracy. Pomagała jej w tym Savannah Hudson. Wystroiła ją, umalowała i uczesała.
- Teraz Ross się Tobie nie oprze. - powiedziała zadowolona ze swojego dzieła Sav.
- No nie wiem... - westchnęła Court.
- Na pewno się zakocha... - Hudson chwyciła kluczyki od auta. - Czas jechać. - oznajmiła.

Tymczasem Ross czekał na planie. Strasznie mu się dłużyło... Wymyślał różne zajęcia dla siebie, ale szybko się nimi nudził. Punktualnie o 10 pojawiła się zupełnie odmieniona Eaton. Na jej widok serce Lyncha zaczęło bić jak szalone. Podszedł do niej i mocno objął. Przerażona dziewczyna spoliczkowała go.
- A to za co? - spytał. - Ja tylko się przytuliłem...
- Przepraszam... - zrobiła najsmutniejszą minę świata i opuściła głowę.
- Nic się nie stało. - blondyn delikatnie uniósł jej głowę i pocałował ją w usta. - Pozwól mi Cię kochać... - popatrzał z nadzieją prosto w jej oczy.
- A Ty pozwól mi... - ponownie złączyła ich usta w czułym pocałunku.

Nie minęło nawet pół godziny, a oni już leżeli nago na kanapie w jego garderobie, wtuleni w siebie, po najlepszym seksie w ich życiu i wymieniali czułe pocałunki.
- Nie potrzebuję nic więcej... Tylko twoją miłość... - słodził jej.
- Ja mam tak samo... - uśmiechnęła się do niego.  - I chcę być tylko z Tobą... Do końca mojego życia... - dodała, a on odpowiedział jej na to kolejnym całusem.

-------------------------------------
Witam Was serdecznie!
Ten One Shot wysłałam na konkurs do Verini S. i Destiny.
Nic nie wygrałam, ale One Shot i tak pojawił się na ich blogu (http://this-is-us-story-raura.blogspot.com/2015/08/one-shot-wiki-r5er.html).
Pozdrawiam, zapraszam do komentowania i do napisania <3
P.S. Zauważyliście, że z boku (na tym blogu) pojawiła się REKLAMA?
Jeśli jeszcze nie widzieliście ~ zobaczcie koniecznie.