Opowiadanie powstało na potrzeby pracy domowej
z języka polskiego. Otrzymałam za nie 5.
z języka polskiego. Otrzymałam za nie 5.
Miłego czytania!
Po
koncercie mojego ulubionego zespołu R5, główny wokalista Ross Lynch zszedł ze
sceny i złapał mnie za rękę.
- Pójdziesz ze mną
na kolację? – zapytał.
- Yyy… - nie
zdążyłam odpowiedzieć, bo usłyszałam mój budzik.
- A więc to był tylko sen. -
westchnęłam.
Wzięłam
do ręki mój telefon. Z wyświetlacza uśmiechał się do mnie przystojny,
dziewiętnastoletni blondyn.
-
Dzień dobry kochanie. Niedługo naprawdę się spotkamy. – powiedziałam i
ucałowałam Rossa na ekranie. – Twoje włosy na pewno są mięciutkie jak sierść
szczeniaczka. – dodałam i uśmiechnęłam się na samą myśl, że koncert jest już
dziś.
Pospiesznie
wstałam z łóżka, włączyłam muzykę i zaczęłam wybierać ubrania na ten wyjątkowy
dzień. Ross najczęściej ubiera koszulę, dżinsy i trampki, więc i ja
zdecydowałam się ubrać podobny zestaw.
Po około dwóch godzinach znalazłam
się na dworcu PKP, gdzie czekałam na pociąg do Warszawy. Mimo, że czekały na
mnie prawie cztery godziny podróży w ogóle się nie przejmowałam ~ przecież Ross
wraz z zespołem przyjeżdża tu z samego Los Angeles. Zawsze w wywiadach
powtarzają, że najbardziej na świecie kochają swoich fanów, których nazywają
R5ers lub R5Family.
Dzieciństwo Rossa nie należało do
wesołych. Był czwartym z piątki dzieci Marka i Stormie. Jak to zazwyczaj w
takich dużych rodzinach bywa, nie wystarczało im pieniędzy, więc mieszkali w
siedem osób na dwóch pokojach, nosili używaną odzież i nie mogli sobie pozwolić
na zbyt wiele wydatków. Jednak Ross się nie załamał. Razem z rodzeństwem
założył zespół i zaczęli koncertować. Najpierw w piwnicy dla najbliższej
rodziny, a później dla sąsiadów i znajomych za jednego dolara. Kariera Rossa
nabrała tępa dopiero, gdy otrzymał rolę w serialu młodzieżowym Austin i Ally. Od
tego czasu wszystko się zmieniło. Nie mieli już problemów finansowych, zaczęli
żyć w luksusie, ale on nadal pozostał tym samym miłym, grzecznym chłopakiem z
Littleton.
Zajęłam miejsce w moim przedziale.
Kiedy podniosłam ręce, żeby położyć bagaż na półkę odezwała się do mnie jakaś
dziewczyna.
-
Ty też jesteś R5ers? – spytała z radością w głosie.
-
Tak. – odpowiedziałam.
Pewnie
rozpoznała mnie po charakterystycznej dla naszego fandomu różowo-czarnej
bransoletce.
-
To super. – dodała entuzjastycznie. – Olga. – wyciągnęła do mnie rękę.
-
Wiktoria. – uścisnęłam jej dłoń i uśmiechnęłam się serdecznie.
-
Uwielbiam R5… - zaczęła. – A najbardziej Rossa. Jest taki słodziutki. Te jego
czekoladowe oczka, wysportowane ciało... Jest moim bogiem. – rozmarzyła się.
-
Przy tym ma wyjątkowo dobre serce. Odwiedza chore dzieci w szpitalach,
przekazuje pieniądze na cele charytatywne… I jest tak bardzo zżyty z mamą, że
gdziekolwiek jedzie, zabiera ją ze sobą. Gdyby chłopacy z mojej klasy też tacy
byli świat byłby piękniejszy. – wtrąciłam.
-
Racja, ale ideał jej tylko jeden. – zaśmiała się moja nowopoznana znajoma.
Byłam tak zajęta rozmową, że nawet
nie zauważyłam jak znalazłyśmy się na miejscu. Od razu poszłyśmy do klubu, w
którym miał odbyć się koncert. Z podekscytowaniem oczekiwałam występu.
Kiedy kurtyna opadła i zespół
wyszedł na scenę, zauważyłam coś, co mi
się nie spodobało. Ross wyglądał wyjątkowo niechlujnie. Koszulę miał rozpiętą
na trzy czwarte wysokości, a jego spodnie były brudne i poszarpane. Włosy
sterczały mu na wszystkie strony, a na jego nieskazitelnej jak dotąd twarzy
widniało pełno krostów i zaczerwienień.
-
Witajcie Miami! – wybełkotał i chwiejnym krokiem zszedł z ustawionej na środku
sceny rampy. – We staying all night… - zaczął śpiewać jeden z hitów zespołu i
tańczyć w nieco nieprzyzwoity sposób. – Giving me faith I gonna testify… -
przeżegnał się stojąc na krawędzi sceny.
-
Jaki on religijny. Nawet na koncercie się modli. – szepnęła osoba stojąca obok
mnie.
Po
chwili Ross stracił równowagę, noga mu się omsknęła i spadł ze sceny,
wykrzykując niecenzuralne słowa. Matki zasłoniły swoim dzieciom uszy.
„Każdemu
zdarza się przeklnąć w takiej sytuacji. To go jeszcze nie skreśla.” tłumaczyłam
sobie i czekałam aż koncert zostanie wznowiony.
Na
szczęście mojemu idolowi nic się nie stało i dalej bawiliśmy się bez zakłóceń.
Potem nadszedł czas, by artyści
rozdali autografy. Rydel ~ jedyna dziewczyna w zespole, uśmiechała się do
wszystkich życzliwie, za to Ross siedział z nadąsaną miną, jakby był tu za
karę. Machnął kilka podpisów, po czym wyszedł bez słowa.
-
Jak ja nie cierpię małych R5ers. – mruknął pod nosem i zapalił papierosa.
-
Ross, znów palisz!? – krzyknęła jego mama, która przez cały ten czas była za
kulisami.
-
A co? Nie można? – odpowiedział ze złością. – Przynieś mi wodę. Tylko z lodem.
Głowa mnie boli. – dorzucił.
-
Gdybyś tyle nie pił, to by Cię nie bolała. – odpowiedziała sarkastycznie
kobieta, ale mimo to poszła wykonać polecenie.
Gdy
to usłyszałam nie wiedziałam co myśleć. Poznałam go bliżej i okazało się, że
wcale nie jest taki idealny za jakiego wszyscy go uważają. Lynch to kolejna
kapryśna gwiazdka, która pije, pali, a na dodatek nie szanuje nawet własnej
matki.
Wsiadłam do powrotnego pociągu z
popsutym humorem. Włączyłam Internet w telefonie, żeby sprawdzić co inni
twierdzą o minionym koncercie. Wszędzie było pełno negatywnych komentarzy na
temat Rossa. Zrobiło mi się go żal. W tym momencie przypomniałam sobie zdanie,
które często powtarzał: Urodziłem się po
to, by popełniać błędy, a nie być idealnym. Zrozumiałam znacznie więcej,
niż się spodziewałam. Każdy ma prawo zrobić coś nie tak, źle się poczuć lub po
prostu mieć gorszy dzień. Może tak było właśnie w jego przypadku? Tego się nie
dowiem. Owszem, czar prysł, ale teraz już wiem, że Ross jest takim samym człowiekiem
jak my wszyscy tylko, że sławnym. Wierzę, że ze wsparciem kochających go osób,
uda mu się porzucić szkodliwe nawyki i odzyskać dobrą opinię.